czwartek, 3 marca 2016

Lulanie, kawa i budyń nie z tytki


1 marca 2016

Mój dzień zaczął się dzis o 4 rano...
Nikt nie zapytał czy mi się to pasuje. wystarczyło rzucić:
"Czy chcesz już wstać?"- kulturalnie odmówiłabym.

Słyszę nosowe: "To, to, tototot". Mhmm, Pola wstała, a razem z nią jej katar i kaszel. 
Normalnie mi jej szkoda. Tak się bidulka męczy. 
No ale do rzeczy.
Zwlekłam się z łóżka, bo ciężko nazwać to było wstawaniem, wzięłam Pole na ręce i zaczęłam lulać. Na zegarze wybiła szósta- fajnie, jeszcze godzinka i w TV powtórka M jak miłość. 
Nie dotrwałam. 
Padłam razem z córką na całe 40 min.
Czy macie też tak czasem, że od razu po wstaniu wiecie, że to nie będzie dobry dzień?!
Ja tak mam- DZIŚ.
Nie podejmuję nawet próby wyjścia gdziekolwiek. Za oknem leży mokra, zimna masa.
Trudno- dziś dziecko nie powdycha świeżego powietrza. Mam za to inny pomysł na poprawienie humoru sobie i dziecku. 
Jaki?! Już mówię... 
Kawa. 
Taka gorrrrąca, fusiasta z mlekiem i cukrem. Uwielbiam.
Mój nastrój ma się o niebo lepiej, więc czas na Polkę. Ona uwielbia budyń, ale nie taki z "tytki". Prawdziwy, domowy budyń. 
Nie pozostało mi nic innego jak zakasać rękawy, wyciągnąć mąkę, mleko, żółtko i ugotować go dla mojej królewny.
Teraz, kiedy obie mamy się lepiej, możemy zacząć zabawy. 
Siedząc w Polkowym pokoju stwierdzam z "uśmiechem": 
"Jeszcze jakieś 10 godzin i może się położę". 
I tą miłą myślą żegnam się, idę sortować klocki i po raz setny układać kubeczki :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz